Każdy kierownik rozdarty jest pomiędzy dwie podstawowe żądze. Pierwszą i nadrzędną jest chęć nieustannego zachwycania swojego mocodawcy, ciągłym ograniczaniem liczby osób potrzebnych do wykonania pracy, dzięki czemu maksymalizacji ulegają zyski wszystkich (i kierownika, i mocodawcy). Drugą chucią, jest jednak niepohamowany instynkt, który pcha istotę myślącą, w kierunku podporządkowania swej woli innych istot, nazywany w skrócie władzą. Przy czym im więcej podwładnych, tym większa władza. Jak zatem pogodzić jedno z drugim? Nie jest to łatwe, jednak Korpokracja dotarła do historii, która z pewnością pomoże znaleźć odpowiedź.Pewnego letniego dnia pan don Vito, prezes jednej z największych firm w bliżej nie określonej branży, postanowił spotkać się ze swoimi najlepszymi klientami podczas uroczystej kolacji, której organizację powierzono wyrobnikom z tak zwanego działu marketingu. Kolacja zorganizowana była pierwszorzędnie. Frekwencja dopisała, stoliki gęsto upstrzone były politykami i innymi znakomitościami, podano najlepsze trunki i cygara, a wokół rozświetlonych lampionów z logo firmy, jakby na zamówienie, zalotnie przechadzały się podekscytowane pawie.
Wszystko byłoby więc w najznakomitszym porządku, gdyby nie fakt, że pana prezes zaniepokoił się dużą liczbą pracowników drugiego, a może i trzeciego sortu, czuwających nad przebiegiem wydarzenia. Wprawdzie don Vito nigdy nie interesował się ile osób i po co zatrudnia w swoim imperium, ale tych już na oko było od groma – wystawali zza każdego węgła i gdzie nie padał jego wzrok, niechybnie trafiał w twarz kogoś, kto z całą pewnością nie zarabiał dla niego pieniędzy, lecz wyłącznie je wydawał. Klamka zapadła. Marketing jest za duży, zawyrokował pan don Vito i swe spostrzeżenie, niezwłocznie przekazał szefowej tegoż działu, pani Stefanii (l. 40).
Jednak Stefania, która swą posadę objęła stosunkowo niedawno, nie osiągnęła jeszcze poczucia spełnienia w swojej zarządczej funkcji i powzięta informacja, była jej nie w smak. Długo rozmyślała, co z tym przykrym fantem zrobić, aż wreszcie postanowiła nie ryzykować i wybrała najrozsądniejsze rozwiązanie – wielką mistyfikację.
– Wielką mistyfikację zaczęłam od niezwłocznego poinformowania swej trzódki, o jej pierworodnym grzechu nadmiernej liczebności – wyjaśnia pani Stefania. – Na specjalnie zwołanym spotkaniu, przekazałam im informację, że oto jest ich za dużo, co już samo w sobie stawia ich w nie najlepszym świetle. Jakby tego było mało, rozłażą się po całej firmie, dodatkowo potęgując efekt swojej mnogości. Od tej pory zatem będą się ukrywać, aby nie prowokować gniewu prezesa i innych członków zarządów. – stwierdza z kamienną miną pani Stefania, świdrując nas wzrokiem w oczekiwaniu trudno powiedzieć czego.
– Z początku protestowaliśmy i czuliśmy się nawet upodleni trochę bardziej niż zwykle – opowiada pan Mieczysław (25 l.) z działu marketingu, którego o głos poprosiliśmy tylko z powodu konieczności zapełnienia tekstem całej strony. – Później jednak wszyscy zdali sobie sprawę, że pan prezes don Vito nie żartuje i nie mamy innego wyjścia. Od tej pory każdy ukrywał się jak mógł. Podczas kolejnej kolacji dla klientów, koledzy od rozdawania broszur schowali się w krzakach, rozszarpując sobie przy tym poły nietanich marynarek. Zespół odpowiedzialny za analizy rynkowe ukrywał się za pianinem, które stanowiło świetny punkt obserwacyjny z racji fikuśnych nóg i uchylnej klapy. Natomiast kolega odpowiedzialny za relacje z mediami, w zaryglowanej toalecie oczekiwał na sygnał od koleżanki nadzorującej program artystyczny, która skryła się między rurami wentylacyjnymi w kuchni. – wspomina pan Mieczysław.
– Muszę z obrzydzeniem przyznać, że te moje niziołki nieźle sobie radziły. Wprawdzie na korytarzach wciąż można było nadziać się, na którąś z tych sierot, ale przynajmniej starali się nie pokazywać publicznie razem. Byłam zadowolona, że dział tak sprawnie uległ optycznemu zmniejszeniu. Teraz nadszedł czas na kilka zabiegów administracyjnych – dodaje tajemniczo pani Stefania.
Na początku jesieni Stefania przy beznamiętnej akceptacji don Vito (który uznał jedynie, że dzieje się to o wiele za późno) zapowiedziała gruntowną restrukturyzację zespołu. Zakomunikowała wszystkim, że od teraz sprawami nierozłącznie związanymi z publicznym paradowaniem w bezpośrednim zasięgu wzroku zarządu, zajmować się będzie tylko jedna osoba – ona sama. Całej reszcie przydzielono zadania, takie jak księgowanie wydatków, sprawdzanie poprawności zaksięgowania wydatków, raportowanie ze sprawdzania zaksięgowania i tak dalej.
Dzięki temu kilkanaście osób, które do tej pory ganiało po całej firmie niczym kot z pęcherzem potykając się co i raz o nienawistne spojrzenie jednego z członków zarządu, teraz w odosobnieniu zajmowało się mozolną i bezsensowną dłubaniną. W ten sposób pani Stefania, nie tylko zachowała władzę, ale i zwiększyła swe wpływy całkowicie podporządkowując podopiecznych swym zachciankom i kaprysom, których potencjalne głosy niezadowolenia nie miały prawa przebić się przez mury biurowej pustelni. Symultanicznie, znacznej poprawie uległo także samopoczucie don Vito – czego bowiem oczy nie widzą, tego prezesowemu sercu nie żal.
A zatem jeśli ze wszystkich stron płyną do Was sygnały, że oto wasz zespół rozrósł się nadto, niczym huba na pożywnym drzewie, Wasz Korporacyjny Korespondent radzi: czas na wizualno-administracyjną operację redukcji. Czas na wielką mistyfikację.
Jak zawsze pamiętajcie jedynie, aby nie przedobrzyć. Pan don Vito doszedł bowiem do wniosku, że skoro dział marketingu w istocie zrobił się dość nieliczny, nie jest mu wszak potrzebny tak wszechstronny zarządca i kierując się wrodzonym instynktem ekonomicznym, niebawem pozbył się pani Stefanii.
aż strach się bać…
no i nigdy nie wiadomo jak postapić: tak źle i tak niedobrze… :) moze jest jakis środek, np. pokazanie jak strategiczne funkcje pełni ów zespół, a nie tylko klepanie :)?
swietne, swietne, naprawde swietne! Oby taka historia nie zdarzyła się nigdy naprawdę ;-p